Dlaczego wybór noclegu w Tulum to coś więcej niż cena?
„Ile płacisz za noc?” – to było pierwsze pytanie, które usłyszałam od znajomej podróżniczki w Tulum.
Kiedy odpowiedziałam: „Zależy – raz 400 złotych, raz 1200”, spojrzała na mnie jak na wariatkę.
Ale właśnie o tym jest Tulum. To nie jedno miejsce. To dwa zupełnie różne światy, które dzieli nie tylko cena, ale całkowicie inna filozofia spędzania czasu.
Spędziłam w Tulum osiem nocy – cztery w luksusowym glamping resorcie na plaży, i cztery w butikowym hotelu w centrum. Dwa różne wszechświaty. Dwa różne „ja”.
I wiesz co? Potrzebowałam obu.
Jeśli więc zastanawiasz się, gdzie spać w Tulum, nie dostaniesz ode mnie jednej odpowiedzi.
W tym artykule nie dostaniesz klasycznej listy „najlepsze hotele w Tulum” (bo skąd mam wiedzieć, jak nie spałam we wszystkich?).
Ale podzielę się z Tobą czymś więcej – szczerym, bez owijania w bawełnę opisem moich dwóch bardzo różnych doświadczeń.
Bo czasem najlepsza rada podróżnicza to nie: „koniecznie śpij tam”, tylko: „sprawdź, jak się czujesz w tym miejscu”.
I sama zdecyduj, które „Tulum” jest dla Ciebie – butikowy hotel w centrum, czy luksusowy resort przy plaży. Albo… jedno i drugie.

Tulum to nie jedno miasto – to trzy światy
Pierwszą noc w Tulum spędziłam siedząc na tarasie w centrum, próbując ogarnąć mapę. I wtedy mnie olśniło – Tulum to nie jest jedno miejsce.
To trzy różne światy w jednym:
Zona Hotelera (Strefa Plażowa) – luksusowe hotele i Instagram vs rzeczywistość
Długi, wąski pas wybrzeża pomiędzy dżunglą a Morzem Karaibskim.
To tutaj powstają wszystkie te zdjęcia – drewniane platformy nad turkusową wodą, restauracje pod palmowymi dachami, ludzie w lnianych ubraniach z kokosem w dłoni.
Czego Instagram nie pokazuje:
- Piaszczysta droga pełna dziur (po deszczu = kałuże jak małe jeziora)
- Ceny 2-3 razy wyższe niż w centrum (kawa za 150 zamiast 50 pesos)
- WiFi który działa… kiedy chce
- Klimatyzacja? W wielu miejscach brak (filozofia „eko”)
Ale jest też magia: budzisz się z szumem fal. Jesz śniadanie z nogami w piasku. Wschód słońca oglądasz z kawą w dłoni, a nie zza szyby samochodu.
To był mój wybór – Our Habitas – i nie żałuję ani jednej wydanej złotówki. Ale wiedziałam, na co się piszę.

Tulum Pueblo (Centrum) – gdzie żyje prawdziwe miasto
To tutaj bije serce Tulum. Prawdziwy Meksyk: lokalne knajpki, street food za 40 pesos, rowerowe taksówki (bicitaxis), sklepy, w których kupisz pastę do zębów o trzeciej nad ranem.
Czego nie mówią przewodniki:
- Wieczorami bywa głośno (muzyka, rozmowy, życie)
- Do plaży masz 10-15 minut jazdy samochodem
Ale… jest autentycznie, żywo, NORMALNIE. I nieporównywalnie taniej.
To był mój wybór na Tiki Tiki – cztery noce, kiedy potrzebowałam wrócić na ziemię, odpocząć od “insta-magii” i po prostu być.
La Veleta i Aldea Zama – kompromis między plażą a centrum?
Nowe dzielnice, położone między plażą a centrum. Mijałam je przejeżdżając – nowoczesne, czyste, trochę sterylne. Jak Airbnb, które mogłoby być gdziekolwiek na świecie.
Nie spałam tam, więc nie będę udawać, że wiem, jak to jest. Ale wyglądają na dobry kompromis – jeśli masz samochód i nie zależy Ci na charakterze miejsca.

Our Habitas Tulum – luksusowy glamping nad samym oceanem
Lokalizacja: Zona Hotelera (strefa plażowa)
Cena: ~1200 PLN za noc (~280 USD)
Czas pobytu: 4 noce
Mój werdykt: 9/10 – doświadczenie, które zostaje z Tobą na długo
Pierwsze wrażenie – bransoletka i poczucie przynależności
Pamiętam ten moment dokładnie. Stałam przy recepcji – spocona po drodze, trochę spięta ceną, którą właśnie zapłaciłam.
Dziewczyna z obsługi uśmiechnęła się, założyła mi na nadgarstek bransoletkę i powiedziała: „Welcome to the tribe.”
Wiesz, w innym miejscu zabrzmiałoby to jak tani korporacyjny slogan. Ale w Our Habitas… to było autentyczne. Prawdziwe.
Przez kolejne cztery dni ta bransoletka nie była tylko ozdobą. Była kluczem do społeczności ludzi, którzy szukali czegoś więcej niż leżaka na plaży.

Namiot w dżungli – gdzie luksus spotyka naturę
Nazywają to „cabañas” albo „namiotami”, ale nie daj się zwieść. To są przestronne, pięknie zaprojektowane pokoje z prawdziwymi ścianami, dużymi oknami, łazienką i – co najważniejsze – działającą klimatyzacją.
Co dokładnie dostajesz:
- Ogromne łóżko z zagłówkiem
- Pełna łazienka z ciepłą wodą
- Prysznic pod gwiazdami (serio – część prysznica jest na zewnątrz)
- Klimatyzacja, która naprawdę działa (a to w Zona Hotelera nie jest oczywiste)
- Przestrzeń – żadnej ciasnej chatki, tylko swoboda i powietrze
Co mnie zachwyciło: Dźwięki. W nocy słyszysz dżunglę – ptaki, owady, szelest palm. Rano budzisz się z oceanem. Czułam się jak w filmie o przygodach… tylko że z wygodnym łóżkiem i poranną kawą.
Co było dziwne: Prysznic pod gwiazdami brzmi romantycznie (i jest!),
ale pierwszego ranka przez chwilę nie wiedziałam – czy pada deszcz, czy właśnie zaczęłam się kąpać. Musisz polubić naturę. Naprawdę.

Restauracja – najlepsza kuchnia bliskowschodnia jaką jadłam w Meksyku
Ta restauracja na plaży w Tulum serwowała wyjątkową kuchnię bliskowschodnią – naprawdę najlepszą, jaką jadłam podczas całej podróży po Meksyku.
Śniadania (7:00-11:00): Wchodziłam boso po piasku, siadałam przy drewnianym stole z widokiem na ocean i zamawiałam:
- Kakaowe smoothie – gęste, kremowe, z daktylami i tahini. Piłam je każdego ranka. Każdego. Mogę teraz przyznać, że czasem zamówiłam dwa.
- Shakshuka – jajka w pikantnym pomidorowym sosie z chlebem pita
- Świeże soki – buraczany, marchwiowy, mieszane
- Owoce – mango, papaja, ananas, prosto z okolicznych plantacji
Śniadanie to nie było „szybkie nałożenie talerza na zimno”. To było doświadczenie. Ludzie siedzieli po godzinę, dwie. Rozmawiali. Poznawali się.

Kolacje przy świecach: To była czysta magia. Stoły ustawione bezpośrednio na piasku, blask świeczek, szum fal, gwiazdy nad głową.
Menu zmieniało się codziennie, ale pamiętam:
- Hummus z pieczonymi burakami
- Grillowany stek z chimichurri
- Ryba w sosie kokosowym
- Ciasto daktylowe na deser
Ceny? Nie będę udawać – drogie. Kolacja dla dwóch osób ze szklanką wina to wydatek porównywalny z najlepszą restauracją w dużym mieście.
Ale poziom był naprawdę wysoki – a jedzenie z nogami w piasku i głową pod gwiazdami smakuje inaczej.

Basen z widokiem na wschód słońca – moje ulubione miejsce
Basen w Our Habitas to nie jest miejsce do pływania. To jest miejsce do bycia.
Położony tak, że o wschodzie słońca widzisz, jak niebo zmienia kolory, a ocean z turkusowego przechodzi w złoty, potem różowy, aż w końcu fioletowy.
Co robiłam: Przychodziłam przed 6:30 rano, siadałam w cabanie (wygodne leżaki z poduszkami pod zadaszeniem), zamawiałam kawę i… patrzyłam. Oddychałam. Pisałam. Byłam.
Problem: Miejsc przy basenie było niewiele. Jeśli chciałaś dobrą cabanę – musiałaś przyjść wcześniej (przed 16:00). Po 17:00 zostawały tylko leżaki na słońcu.
Moja taktyka: Zostawiałam ręcznik rano (wiem, wiem, nie eleganckie, ale działało).

Darmowa joga każdego ranka – duchowy reset
Każdego ranka o 7:00 była darmowa sesja jogi na platformie z widokiem na ocean.
Nigdy wcześniej nie byłam wielką fanką jogi. Ale tutaj… coś się zmieniło.
Może to był instruktor – ciepły, naturalny, bez zadęcia i pretensji do duchowości. Może to był widok – ocean tuż przed Tobą, lekka bryza, dźwięki fal. Może to byli ludzie – każdy inny, bez presji, bez perfekcji.
Byłam trzy razy z czterech poranków. Czwartego spałam, bo kolacja dzień wcześniej była… długa.

Plaża – prywatna, piękna, Twoja
Jako gość Our Habitas masz dostęp do prywatnej części plaży. To znaczy: nie leżysz obok 500 turystów z selfie stickami.
Co dostajesz:
- Leżaki na piasku
- Parasole (ważne – słońce tutaj nie żartuje)
- Ręczniki plażowe
- Service – możesz zamówić drinka lub jedzenie prosto na plażę
Jak wygląda? Biały piasek, turkusowa woda, palmy rozwiewane wiatrem. Tak, jak na zdjęciach. Nie kłamię.
Ale… Wodorosty. Nie codziennie, ale się zdarzają. To naturalne – ocean je wyrzuca. Hotel się stara, sprząta, ale czasem są. I warto o tym wiedzieć.

Tylko dla dorosłych – czy to ma znaczenie?
Our Habitas to hotel tylko dla osób dorosłych (18+). Nie ma dzieci. Zero wózków, krzyków, biegania po piasku.
Dla mnie? To była błogość. Spokój, dojrzałe rozmowy, atmosfera relaksu.
Ale wiem, że nie dla każdego. Jeśli podróżujesz z rodziną – to nie jest Twoje miejsce.
Społeczność – to naprawdę działa
To było moje największe zaskoczenie. Od początku czułam się częścią czegoś większego – tego „plemienia”, o którym mówili przy recepcji.
Ludzie w Our Habitas przychodzą nie tylko „leżeć na plaży”. Przychodzą przeżyć coś, spotkać innych, być częścią czegoś.
Widziałam pary na miesiącach miodowych, solo podróżników pracujących zdalnie nad basenem, grupy przyjaciół świętujących urodziny. Różne osoby, ale wszystkie z podobną energią – otwartością na doświadczenia.
Czy musisz być „social”? Nie. Widziałam też ludzi, którzy byli sami, czytali książki, nie rozmawiali. I nikt ich nie zmuszał. Ale możliwość poznania ciekawych osób była.

Praktyczne rzeczy, o których musisz wiedzieć
WiFi: Działa, ale nie jest super szybki. Jeśli masz Zoom call – wybierz recepcję. W pokoju bywa kapryśny.
Transport: Potrzebujesz samochodu lub budżetu na taksówki/meleksy (golf carts). Do centrum Tulum to 10-15 minut jazdy i około 250-300 pesos w jedną stronę.
Brak samochodu? Hotel ma listę sprawdzonych kierowców. Możesz ustalić góry stałą stawkę.
Komary: Są. Zabierz ze sobą repelent – najlepiej naturalny i skuteczny.
Kiedy Our Habitas ma sens?
Wybierz Our Habitas jeśli:
- Masz większy budżet i chcesz doświadczenia, nie tylko noclegu
- Jesteś otwarta na poznawanie ludzi (albo potrafisz być sama w tłumie)
- Kochasz design, naturę i duchowość bez pretensjonalności
- Zależy Ci na jakości jedzenia
- Chcesz być NA plaży, nie 15 minut od niej
- Podróżujesz jako para lub solo (tylko dorośli)
Pomiń Our Habitas jeśli:
- Budżet jest napięty (to miejsce JEST drogie)
- Potrzebujesz stabilnego WiFi do pracy
- Nie lubisz „atmosfery wspólnoty”
- Planujesz dużo jeździć po okolicy (daleko od centrum)
- Podróżujesz z dziećmi

Our Habitas, Tulum.
Mój szczery werdykt: 1200 PLN za noc to szaleństwo? Obiektywnie – tak. Ale czy tego żałuję? Ani trochę. To były cztery dni kompletnego resetu. Odłączenia. Duchowej (i fizycznej) odnowy.
Gdybym miała wybrać jedno miejsce na cały tydzień w Tulum – wybrałabym inaczej. Po prostu byłoby za drogo. I trochę za intensywnie.
Ale na kilka nocy, żeby naprawdę POCZUĆ Tulum w jego najbardziej magicznej, zmysłowej, niedorzecznie pięknej wersji? Absolutnie tak.

Hotel Tiki Tiki – butikowy hotel w centrum Tulum za rozsądną cenę
Lokalizacja: Tulum Pueblo (centrum)
Cena: ~400 PLN za noc (~95 USD)
Czas pobytu: 4 noce
Mój werdykt: 8/10 – najlepszy stosunek jakości do ceny w Tulum
Powrót do rzeczywistości
Po czterech nocach w Our Habitas, kiedy przyjechałam do Tiki Tiki, poczułam się trochę jak po lądowaniu na ziemi po tygodniu w spa.
I wiesz co? To było dokładnie to, czego potrzebowałam.
Mniej magii, więcej normalności. Mniej ceremoniału, więcej luzu. I zdecydowanie – ZDECYDOWANIE – mniej wydanych pieniędzy.
Pokój z tarasem – przestrzeń, której nie spodziewałam się w tej cenie
Pokój w Tiki Tiki był zaskakująco przestronny. Spodziewałam się ciasnej klatki (bo hello, 400 złotych w Tulum?), a dostałam:
- Duże łóżko (king size, naprawdę wygodne)
- Taras z dwoma fotelami
- Klimatyzacja (która działała!)
- Łazienka z ciepłą wodą i dobrym ciśnieniem
- Lodówka (drobnostka, ale po Our Habitas gdzie jej nie było – doceniłam)
- WiFi który. działał. stabilnie.
Design: Boho w wersji tropikalnej. Drewno, turkus, rośliny doniczkowe, wiklinowe fotele. Instagramowe? Tak. Pretensjonalne? Nie.
Co mnie zaskoczyło: Cisza. Hotel jest w centrum, ale pokoje są tak zaprojektowane, że nie słyszysz ulicy. Spałam świetnie. Lepiej niż w Our Habitas (gdzie dżungla jest piękna, ale głośna).

Basen – mała oaza w sercu miasta
Basen w Tiki Tiki nie jest wielki – długi, ale dość wąski. Spokojnie popływasz, ale to raczej miejsce na relaks. Pomieści może 6-8 osób na luzie.
Za to wygląda bajecznie – biało‑turkusowe pasy, tropikalna zieleń dookoła i totalny chill. Rano pusty (raj), po południu pełniejszy (ale w luźnej atmosferze).
Mój rytuał: Koło 9:00 schodziłam z laptopem, zajmowałam leżak w cieniu, pracowałam godzinę-dwie z widokiem na basen i palmy. Potem – skok do wody. Reset. Dalej praca lub wyjście na miasto.
WiFi przy basenie: Działał. To nie było oczywiste – testowałam. Mogłam mieć Zoom call. Rzadkość w Tulum.

Barman przy basenie – najlepsze koktajle w rozsądnej cenie
To był jeden z moich ulubionych elementów Tiki Tiki.
Mały bar przy basenie, prowadzony przez barmana, który NAPRAWDĘ umiał robić drinki. Nie było „karty koktajli z 15 pozycjiami, wszystkie smakujące tak samo”. Było „Co lubisz? Na co masz ochotę? Zrobię coś dla Ciebie.”
Moje ulubione:
- Paloma z mezcalem (zamiast tequili – game changer)
- Coś, co nazwał „Jungle Breeze” – gin, ogórek, limonka, mięta
- Klasyczna Margarita (ale naprawdę dobra, z sokiem wyciskanym na miejscu)
Ceny: Rozsądne – zdecydowanie tańsze niż w Zona Hotelera. W strefie plażowej podobne drinki kosztowałyby dwa-trzy razy więcej.
Siadłam tam każdego popołudnia. Czasem z laptopem, czasem z książką, czasem po prostu… byłam.

Śniadania – wliczone w cenę (ale nie rewolucyjne)
Śniadanie w Tiki Tiki było… w porządku. Nie wow, ale w porządku.
Co dostajesz (śniadanie kontynentalne):
- Kawa (dobra!)
- Świeże soki (pomarańczowy, grapefruit)
- Koszyk z pieczywem (bagietki, croissanty, chleb)
- Masło, dżemy
- Owoce (mango, papaja, ananas)
- Jogurt
- Granola
Czego brakowało: Różnorodności. Po trzech dniach tego samego… zaczęłam jeść śniadania na mieście.
I właśnie w tym tkwi piękno mieszkania w centrum – masz mnóstwo opcji kulinarnych w zasięgu spaceru.
Świetne śniadania w lokalnych miejscach za ułamek hotelowej ceny: vege tacos, chilaquiles, quesadillas.
Moja taktyka: Brałam kawę i owoce w hotelu (za darmo), a potem szłam na „drugie śniadanie” do miasta.
Chcesz wiedzieć, co robić w Tulum poza leżeniem w hotelu? Sprawdź mój przewodnik po 10 najlepszych atrakcjach w Tulum – cenotes, ruiny Majów i ukryte plaże czekają.
Lokalizacja – blisko życia, daleko od plaży
Hotel Tiki Tiki leży w spokojnej części Tulum Pueblo, w dzielnicy La Veleta – nie przy głównej ulicy, ale wystarczająco blisko, żeby po 10-15 minutach spaceru znaleźć się w samym centrum lokalnego życia.
Co masz blisko:
- Lokalne restauracje (od tacos za 40 pesos po modne brunchownie)
- Sklepy, apteki, wszystko
- Wypożyczalnie rowerów i aut
- Bankomaty
- I to, co najważniejsze: prawdziwe meksykańskie życie – nie wygładzone, nie pozowane, po prostu autentyczne
Co masz dalej:
- Plaża – ok. 15 minut jazdy autem lub meleksami (250-300 pesos w jedną stronę)
- Zona Hotelera (czyli wszystkie te miejsca z Instagrama, beach cluby i sklepy z lnianymi sukienkami)
- Cenotes (ale do każdego cenote trzeba jechać, więc to bez znaczenia)
Czy potrzebujesz samochodu?
Teoretycznie – nie. Możesz zostać w centrum, jeździć na plażę wypożyczonym rowerem z hotelu, spacerować, chłonąć Tulum Pueblo.
Praktycznie – bardzo się przydaje. Daje wolność, pozwala odkrywać więcej i nie martwić się o transport wracając wieczorem z plaży czy kolacji.

Atmosfera – luźna, międzynarodowa, bez presji
To nie był „tribe” jak w Our Habitas. Tu każdy żył swoim życiem. I to było w porządku.
Ale widziałam:
- Pary z Europy zwiedzające okolicę
- Digital nomads pracujących przy basenie z laptopem i kawą
- Grupy przyjaciół na wakacjach
- Solo travelers, którzy po prostu robili swoje
Nikt nikogo nie zmuszał do integracji. Ale jeśli miałaś ochotę pogadać – zawsze ktoś był.
Personel: Miły, pomocny, ale nienachalny. Mówili po angielsku i hiszpańsku. Chętnie polecali fajne miejsca, knajpki, pomagali z rezerwacjami. Bez napięcia, bez dystansu – po prostu serdecznie.

Praktyczne detale, które robią różnicę
WiFi: Działa świetnie. Pracowałam zdalnie bez problemu, Zoom calle były stabilne, a wieczorem Netflix ładował się bez zająknięcia.
Klimatyzacja: Jest w każdym pokoju. Działa. To nie jest oczywiste w Tulum.
Ciepła woda: Zawsze była. Ciśnienie też bardzo dobre.
Czystość: Pokój sprzątany codziennie. Ręczniki wymieniane. Wszystko czyste.
Bezpieczeństwo: Czułam się bezpiecznie. Recepcja na miejscu. Zamykane drzwi. Sejf w pokoju.
Jak chcesz doświadczyć Tulum?
🏝️ Odkryj więcej Tulum → Co zobaczyć w Tulum – cenotes, ruiny Majów, ukryte plaże
🗺️ Cały Jukatan czeka → Plan podróży po Jukatanie – Tulum to tylko początek
🍽️ Smaki Meksyku → Co zjeść na Jukatanie – przewodnik po lokalnej kuchni
🏖️ Kolejna wyspa bez tłumów → Przewodnik po Isla Holbox – mała wyspa bez samochodów
Co najbardziej przyciąga Cię w Tulum – luksus czy autentyczność?
Kalkulator Kosztów Podróży
Pobierz teraz mój darmowy Kalkulator Kosztów Podróży i zaplanuj swoje wakacje bez stresu zwiazanego z nadmiernymi wydatkami!
Kiedy Tiki Tiki ma sens?
Wybierz Tiki Tiki jeśli:
- Chcesz być w centrum życia, a nie odcięta gdzieś na plaży
- Pracujesz zdalnie (WiFi działa!)
- Budżet jest ważny, ale hostele to nie Twój klimat
- Cenisz balans – komfort bez przepłacania
- Planujesz zwiedzać okolice (łatwy dostęp do wszystkiego)
- Lubisz mieć pod ręką normalne restauracje i sklepy
Pomiń Tiki Tiki jeśli:
- Twoim jedynym planem jest leżenie na plaży (będziesz musiała dojeżdżać)
- Szukasz całkowitej ciszy (centrum wieczorami żyje)
- Potrzebujesz dużego basenu (tu basen jest mały, ale klimatyczny)
- Oczekujesz „doświadczenia” jak w Our Habitas (tu jest prosto, funkcjonalnie, bez rytuałów)

Mój szczery werdykt: Za 400 PLN za noc dostałam więcej, niż się spodziewałam:
przestronny, czysty pokój, działające WiFi, klimatyzację, śniadanie, piękny basen i świetną lokalizację.
Czy to było tak magiczne jak Our Habitas? Nie.
Ale czy było praktyczne, wygodne i dało mi możliwość ŻYCIA w Tulum zamiast tylko bycia na wakacjach? Absolutnie tak.
Gdybym wracała do Tulum na dłużej – wybrałabym Tiki Tiki bez wahania.

Gdzie spać w Tulum? Moja szczera opinia po 8 nocach
Po ośmiu nocach w Tulum – czterech w luksusie, czterech w centrum – zrozumiałam jedną rzecz.
Tulum to nie jest albo-albo. To jest „i”.
Potrzebowałam tych czterech dni w Our Habitas. Resetu. Odcięcia. Ceremonii śniadań na plaży i kawy o wschodzie słońca. Duchowego oczyszczenia (nawet jeśli brzmi to pretensjonalnie – tak to było).
Ale potrzebowałam też tych czterech dni w Tiki Tiki. Powrotu do normalności, pracy przy basenie, zjedzenia tacos za 40 pesos zamiast sałatki za 200. Życia, nie tylko bycia.
Jeśli zastanawiasz się, gdzie spać w Tulum, moja odpowiedź brzmi: najlepiej w obu tych światach. Podziel pobyt.
Kilka dni luksusu (Our Habitas lub coś podobnego), kilka dni w centrum (Tiki Tiki lub inny butikowy hotel). Zobaczysz dwie twarze Tulum i zrozumiesz, dlaczego to miejsce tak przyciąga.
Jeśli budżet jest napięty – wybierz centrum. Życie jest tam równie dobre, a plaża to 15 minut jazdy. Zaoszczędzone pieniądze lepiej wydać na cenotes, dobre jedzenie, masaż, wycieczkę do rezerwatu Sian Ka’an.
Jeśli pieniądze nie grają roli – możesz spędzić cały pobyt w luksusie. Ale ostrzegam: łatwo wtedy stracić kontakt z prawdziwym Meksykiem.
Wybierz się choć na jeden wieczór do centrum. Zjedz coś z ulicznego straganu. Porozmawiaj z lokalsami. Bo Tulum to nie tylko plaża i design. To też codzienne życie.

Gotowa na więcej szczerych recenzji i przewodników po Meksyku?
- 3-Tygodniowy plan podróży po Jukatanie – kompletna trasa z Tulum, Holbox, Valladolid
- Top 10 atrakcji w Tulum – cenotes, ruiny Majów i ukryte plaże
- Przewodnik po Isla Holbox – mała wyspa bez samochodów i najpiękniejsze zachody słońca
- 10 dań Jukatanu, które trzeba spróbować – co musisz spróbować w Meksyku
A Ty? Wybrałabyś luksus, centrum, czy może obie opcje?
Zostaw komentarz – chętnie porozmawiam o tym, co pasuje do Twojego stylu podróżowania!
I jeśli ten szczery przewodnik Ci pomógł – prześlij go komuś, kto planuje odwiedzić Tulum. Niech wybierze świadomie.
Ten artykul zawiera linki partnerskie. Jesli dokonasz rezerwacji za posrednictwem tych linków, moge otrzymac prowizje, która wspiera ten blog. Mozesz miec pewnosc, ze moje rekomendacje opieraja sie na uczciwych ocenach i ze korzystanie z tych linków nie ma wplywu na ceny. Dziekuje za Twoje wsparcie!
