Przejdź do treści

Plusy i minusy życia w USA – po 3 latach, szczerze i od środka

Zastanawiasz się, jak naprawdę wygląda życie w USA?

Nie z perspektywy turysty spacerującego po Nowym Jorku, ale kogoś, kto tu mieszka na co dzień.

Kto robi zakupy, pracuje zdalnie, zna imiona sąsiadów i wie, jak bardzo potrafi palić słońce przez szybę w środku lata.

Kto poznał codzienność w Ameryce nie z przewodnika, tylko na własnej skórze.

Mieszkam w Stanach od prawie trzech lat. Najpierw w zielonym, deszczowym Oregonie. Teraz – w słonecznej, pustynnej Arizonie.

I choć oba te miejsca są zupełnie różne, jedno je łączy: nauczyły mnie, że życie w USA to nie film. To codzienność – piękna, zaskakująca, czasem trudna.

Jeśli myślisz o emigracji do USA, ciekawią Cię plusy i minusy życia w Stanach Zjednoczonych, albo po prostu chcesz zajrzeć za kulisy – jesteś w dobrym miejscu.

Ten wpis jest bardzo osobisty. Dzielę się tym, co mnie zachwyca, co mnie zaskoczyło, za czym tęsknię… i co bywa naprawdę trudne. To nie poradnik – to opowieść. O życiu w USA od środka.

Poniżej znajdziesz moje subiektywne obserwacje – o pracy, relacjach, kosztach życia w USA, zdrowiu, naturze i mentalności ludzi.

Bez lukru, ale też bez narzekania. Po prostu – szczerze, z perspektywy kogoś, kto tu mieszka i próbuje układać życie na nowo.

Gotowa?

Plusy i minusy życia w USA - po 3 latach, szczerze i od środka
„sip slow, return to self” – notes z porannego rytuału i butelka Oasis Whisper. Tak zaczynam dzień w Phoenix.

Plusy życia w USA – za co naprawdę lubię Amerykę

1. Przestrzeń i przyroda jak z innego świata

Ameryka to kraj, który potrafi zachwycić dosłownie wszystkim – skalą, kolorami, dzikością.

W jeden weekend możesz być w pustynnym parku z czerwonymi skałami, a w kolejny – pod wodospadami, w lesie pełnym paproci.

Czasem wystarczy kilka godzin jazdy, żeby znaleźć się w zupełnie innym świecie – jakby ktoś zmienił scenografię.

Takie miejsca jak Joshua Tree, Monument Valley czy Hawaje wydają się odległe… a jednak część z nich naprawdę masz na wyciągnięcie ręki.

I to właśnie kocham – że tu można wsiąść w auto i po prostu ruszyć.

Podróże kamperem były dla mnie czymś wyjątkowym. Zasypianie pod gwiazdami, poranna kawa z widokiem na pustynię, śniadanie pod sekwojami. To nie był tylko sposób podróżowania – to był rytuał. Styl życia. Oddech.

Uwielbiam, że tu nie trzeba planować z rocznym wyprzedzeniem. Czasem wystarczy termos, kilka przekąsek, notatnik i można jechać. Bez planu, bez ciśnienia.

I to właśnie ta wolność, ten dostęp do przyrody – jest dla mnie jednym z największych plusów życia w USA.

Bo każda taka trasa to coś więcej niż podróż. To powrót do siebie.

USA - kraj, który nieustannie zaskakuje przestrzenią.
USA – kraj, który nieustannie zaskakuje przestrzenią.

2. Ludzie w USA są naprawdę życzliwi

Naprawdę. W Phoenix, gdzie teraz mieszkamy, ludzie są uprzejmi i serdeczni – nie sztucznie, tylko tak z serca.

Na marketach pytają, co robimy, gratulują, dzielą się historiami. Przychodzą co tydzień, pamiętają smaki, polecają nas znajomym. Czasem wracają tylko po to, żeby powiedzieć, że Butta im poprawiła dzień.

W sklepach kasjerzy pytają, jak mija nam dzień – i naprawdę chcą posłuchać odpowiedzi.

W sklepach czy na ulicy często słyszę komplementy – o sukience, o nazwie marki, o uśmiechu. Wiem, że dla niektórych to może być „za dużo”, ale mnie to podnosi na duchu.

W Portland sąsiedzi zostawiali nam kartki z życzeniami. W Arizonie – pytają, czy nie potrzebujemy lodu, bo lodówka może nie nadążać w 44 stopniach.

To małe rzeczy, które robią dużą różnicę.

Czasem ktoś kupi Butta, czasem po prostu powie: „Dziękuję, że jesteście.” I to wystarcza.
Czasem ktoś kupi Butta, czasem po prostu powie: „Dziękuję, że jesteście.” I to wystarcza.

3. Mentalność „spróbuj”

W USA nikt nie mówi: „A co, jeśli się nie uda?”. Tu mówi się: „Spróbuj!”.

I to jest ogromna zmiana mentalna, zwłaszcza po życiu w Polsce, gdzie często słyszy się: „Ale przecież to się nie opłaca”, „A kto Ci na to pozwoli?”, „To już za późno”.

Tutaj naprawdę czuć, że można coś zacząć od zera. Nawet jeśli nie masz wszystkiego dopiętego na ostatni guzik, możesz działać. Ludzie wspierają, zamiast oceniać. Nawet jeśli nie do końca rozumieją, co robisz – kibicują.

Kiedy pojawiłam się na markecie z pierwszymi butelkami Butta – z lodówką, ale bez banneru, bez stołu, wciśnięta między jajka a ręcznie robioną biżuterię – nikt się nie śmiał.

Ludzie próbowali, pytali, wracali. Mówili: „to coś innego”, „nie przestawaj”, „chcę to znów kupić”.

Dla kogoś, kto buduje coś od podstaw, to ogromny komfort psychiczny.
I wiatr w skrzydła, kiedy najbardziej go potrzebujesz.

Zaczynałam od zera. Dziś co sobotę opowiadam o smakach pustyni na farmers marketach w Arizonie. Tak wygląda moje życie w USA.
Zaczynałam od zera. Dziś co sobotę opowiadam o smakach pustyni na farmers marketach w Arizonie. Tak wygląda moje życie w USA.

4. Codzienność, która jest… po prostu prostsza

Amazon w jeden dzień. Rejestracja auta online. Wydruk etykiet bez wychodzenia z domu. I urzędy, które nie tylko odbierają maile, ale też na nie odpisują. Czasem nawet z uprzejmością (!).

Prawo jazdy? Teoria online, bez stresu i kolejek. Egzamin praktyczny – w znajomym miejscu, spokojnie, bez presji i oczu komisji zza szyby. Po wszystkim – od razu tymczasowy dokument, bez czekania tygodniami.

Wiem, że brzmi to jak banał. Ale kiedy na co dzień nie musisz stać w kolejkach, ganiać z dokumentami, kombinować „jak to obejść” – to naprawdę oddech.

W tle, jakby niezauważalnie, dzieje się coś ważnego: odzyskujesz czas i energię na rzeczy, które naprawdę mają sens.

I chyba właśnie to jest dla mnie definicją luksusu.

Rejestracja auta online, egzamin w spokoju, sakura w tle - prościej się nie da.
Rejestracja auta online, egzamin w spokoju, sakura w tle – prościej się nie da.

Minusy życia w USA – czyli co potrafi sfrustrować

1. Służba zdrowia w USA to temat osobny

To chyba największy cień życia w USA. Możesz mieć ubezpieczenie i dalej zapłacić setki dolarów za coś, co w Polsce jest po prostu dostępne – za darmo albo za grosze.

Recepta niby jest – ale nikt nie potrafi powiedzieć, ile zapłacisz, dopóki nie staniesz przy okienku w aptece. A nawet jeśli masz ubezpieczenie, to wcale nie znaczy, że lek będzie dofinansowany. Czasem po prostu… nie.

W Oregonie wszystko było prostsze. Jedna platforma, jeden system, jedno konto pacjenta – i jakoś to działało.

A tu, w Arizonie? Co lekarz, to osobna klinika, osobny login, osobne zasady. I stos formularzy – nawet jeśli chcesz tylko zapisać się na zwykłą wizytę.

To się z czasem odkłada. Zaczynasz bać się lekarzy. Zaczynasz czekać, aż samo przejdzie.

A jak masz kota z alergią… to już w ogóle szkoda gadać. Do dziś nie chcę wiedzieć, ile naprawdę kosztowały te testy i leczenie.

To taki stres, który gdzieś tam siedzi z tyłu głowy. I sprawia, że człowiek zaczyna naprawdę doceniać europejską opiekę zdrowotną – nawet jeśli kiedyś wydawała się oczywista.

U weterynarza. Kot patrzy z wyrzutem, portfel płacze.
U weterynarza. Kot patrzy z wyrzutem, portfel płacze.

2. Brak codziennego życia na piechotę

W Polsce, we Włoszech, w Hiszpanii – życie toczy się na nogach. Do piekarni, do kawiarni, na spacer. W USA… to nierealne.

W Arizonie latem jest zbyt gorąco, żeby chodzić. A poza tym – brakuje chodników. Wszystko jest zorganizowane pod samochody. Chcesz kupić mleko? Wsiadasz w auto. Chcesz iść na kawę? 15 minut jazdy.

Tęsknię za tym codziennym ruchem bez celu. Za przypadkowymi rozmowami w warzywniaku. Za ulicą, która żyje.

Tu też są markety i kawiarnie – ale trzeba do nich dojechać. I potem znów wrócić autem. Nie da się „po prostu wyjść z domu”.

Do dziś sąsiedzi patrzą na mnie zdziwieni, gdy wieczorem idę na spacer wokół osiedla. Bo nikt tu nie chodzi – chyba że z psem albo… z podejrzeniem, że coś się stało.

Nawet jeśli coś jest 10 minut stąd - to 10 minut jazdy. Nie ma chodnika. Nie ma przejścia. Jest pas autostrady i zjazd numer 178.
Nawet jeśli coś jest 10 minut stąd – to 10 minut jazdy. Nie ma chodnika. Nie ma przejścia. Jest pas autostrady i zjazd numer 178.

3. Przesyt, plastik i wszystko XXL

Czasem mam wrażenie, że Ameryka to kraj przesady. Sztućce jednorazowe w każdej knajpie. Napój, który mieści się w litrowym kubku. Warzywa pakowane w kilka warstw folii.

W Arizonie nadal pakują zakupy w plastikowe siatki – często po dwie, trzy na każdy produkt. Ja noszę swoją – i coraz częściej słyszę od kasjerów: „dziękuję, że ją przyniosłaś.”

I do tego: przesyt opcji. 100 rodzajów chipsów. 50 sosów. 30 typów mleka roślinnego. A tylko ułamek z nich faktycznie zdrowy – reszta to sztuczki marketingowe i tony dodatków, które nie mają nic wspólnego z „clean eating”.

Z jednej strony: fajnie mieć wybór. Z drugiej: człowiek się gubi. I zaczyna tęsknić za prostotą.

Wiem, że brzmię jak maruda – ale naprawdę czasem chciałabym po prostu iść z własnym słoikiem po zupę i nie czuć się dziwnie.

Zakupy w USA: wszystko większe, tańsze, szybsze - tylko niekoniecznie prostsze.
Zakupy w USA: wszystko większe, tańsze, szybsze – tylko niekoniecznie prostsze.

4. Samotność kulturowa

To coś trudnego do wytłumaczenia. Bo przecież rozumiem język. Mam swoich klientów na markecie. Funkcjonuję. A jednak… czasem czuję się trochę obok.

Nie ma tu moich świąt, moich rytuałów, moich powiedzonek. Nikt nie wie, co to znaczy: „szczególna okazja = sernik i barszcz”.

W święta, które w Polsce były oczywistością – tutaj zwyczajnie się pracuje. Wielkanoc? Zwykła niedziela. 1 listopada? Normalny dzień pracy. Boże Ciało? Nikt o nim nie słyszał.

Nie ma zatrzymania. Nie ma wspólnego stołu.

Nie ma wspólnego marudzenia o pogodzie – wszyscy są „super, amazing, great”.
A ja czasem chciałabym po prostu westchnąć i usłyszeć: „No wiem, ja też”.

I choć tworzę swoje nowe rytuały, czasem tęsknię. Za czymś znanym. Wspólnym. Osadzonym głęboko.

Czasem można być w raju… i nadal czuć się trochę obok.
Czasem można być w raju… i nadal czuć się trochę obok.

Jak się żyje w Arizonie? Światło, upał i pustynna codzienność

Arizona to inny świat. Zima – łagodna i słoneczna. Wiosna – pachnąca kwiatami pomarańczy. A lato? Lato to piekarnik z opcją „suszenie ceramiki”.

Gorąco tak, że nie da się oddychać. Klimatyzacja chodzi całą dobę. Woda w kranie jest gorąca bez podgrzewacza.

A jednak… jest coś magicznego w tym pustynnym świetle. Zachody słońca wyglądają tu jak dzieło sztuki. Kaktusy są jak rzeźby.

Nauczyłam się pić kawę na patio i patrzeć, jak światło zmienia kolor ściany. To może brzmi banalnie, ale ta pustynia uczy zatrzymania. I ja to kocham.

Arizona. Gdzie codzienność pachnie suchym powietrzem, a zachody słońca uczą cierpliwości.
Arizona. Gdzie codzienność pachnie suchym powietrzem, a zachody słońca uczą cierpliwości.

Kalkulator Kosztów Podróży

Pobierz teraz mój darmowy Kalkulator Kosztów Podróży i zaplanuj swoje wakacje bez stresu zwiazanego z nadmiernymi wydatkami!

Czy warto przeprowadzić się do USA?

To pytanie słyszę często: „Czy warto było przeprowadzić się do Ameryki?”. Odpowiadam: to zależy.

Dla mnie – tak. Bo nie szukałam idealnego miejsca. Szukałam nowego sposobu życia. I to dostałam.

Mogę żyć po swojemu. Pracować zdalnie. Tworzyć. Mieć przestrzeń na bycie sobą.
Ale… to nie jest łatwe. Trzeba mieć mocny kompas w sercu. Trzeba umieć być swoim własnym domem.

Życie w USA potrafi zachwycić. Ale też potrafi wyssać energię. Zwłaszcza gdy jesteś daleko od tego, co znajome.

Więc jeśli pytasz, czy warto – powiem: tak, jeśli jesteś gotowa, że to będzie Twoja droga. Nie czyjaś inna. Twoja. Z całym jej pięknem, wyzwaniami i ciszą o 6 rano na pustynnym patio.

Życie w USA to nie bajka z filmu. To codzienność, która uczy cierpliwości, otwartości i tego, że dom można zbudować wszędzie – pod warunkiem, że najpierw zbudujesz go w sobie.

A Ty?

Co Ciebie najbardziej zaskoczyło w życiu w USA? Albo co chciałabyś wiedzieć o życiu w USA, zanim się tu przeprowadzisz?

Podziel się w komentarzu – naprawdę chcę usłyszeć Twoją perspektywę. A jeśli ten wpis był dla Ciebie wartościowy, przekaż go dalej osobie, która też marzy o życiu za oceanem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *